Tytułem wstępu

Niniejszym wyciągam "trupa z szafy" jakim był ten blog. Utworzony jakiś czas temu, ale skoro już go mam to po co ma się marnować:)
Nie będę pisać w jakim celu pierwotnie blog powstał, ważne to co tu i teraz. A teraz trochę się dzieje. Są podróże, których nie chcę zapomnieć. Są zdjęcia które chcę pokazać.

środa, 22 czerwca 2011

Gandawa-niezidentyfikowany festyn, Ołtarz van Eycka i szukanie duchów

nad kanałem 
Średniowieczna Gandawa
 Czwartego dnia w Brukseli zaczynam czuć się jak w domu. Jak to niewiele potrzeba na aklimatyzację. Nasz pokój w CP nazywamy już domem, a wchodzenie po stromych schodach na czwarte piętro staje się przyjemnością po ciężkim dniu. Ten dzień przeznaczyliśmy na wyjazd do Gandawy, czy Gentawy jak ją określiła Kasia. Tym razem jadą najwytrwalsi-Basię zatrzymały znów obowiązki w CP, a Kasia zasłaniając się zaległościami z pracy leczyła świeżą opaleniznę w domu. Tak więc pojechaliśmy z Asią i Łukaszem. 
Podróż była dla mnie już o wiele przyjemniejsza (ach ten brak kaca) a i pogoda bardziej sprzyjająca zwiedzaniu. Gdy opuściliśmy dworzec w Gandawie w oczy dała ilość rowerów na parkingu. To nie to co w Szwecji czy Danii, ale też widok imponujący. Żeby dotrzeć do starówki robimy sobie spacer, dzięki czemu pierwszy raz w życiu widzę targ koński. Wcześniej chyba były jakieś pokazy, bo koniki utytuowane, pucharami obdzielone. I to wszystko w centrum miasta! A miasto to jest niezwykłe. Co prawda uroku odbierają nieco wykopki-budowali zdaje się metro czy linie tramwajowe i piękny bruk został zdarty. Myślę jednak, ze do teraz pewnie już się zakończyli. Tak na marginesie u nas w Tychach przebudowa ronda ma trwać dwa i pół miesiąca-w ten sposób i tak zakorkowany dojazd na tereny przemysłowe został dodatkowo utrudniony... Nie ma to jak jeździć rowerem do pracy:)
Oprócz targu była tu jeszcze wystawa-ten maluch zdobył puchar
Jego interes wprawiał w zakłopotanie...
iiiiiha!
Katedra św. Bawona
miasteczko jak sceneria z filmu
Ale wracając do Gandawy, Belgowie są niesłychanie pomysłowi-mają na uwadze, że picie piwa (to chyba ich narodowy napój) powoduje przepełnienie pęcherza- i na ulicach stoją toalety całkiem otwarte, z małym tylko parawanikiem do wysokości piersi dzięki czemu facet może ulżyć pęcherzowi nie przestając podziwiać widoków. Fajnie, pewnie to doceniają, ale co z kobietami? Dyskryminacja!
Gandawa przywitała nas też dziwnym festynem. Uczestniczyły w większości kobiety różnego wieku, niektóre dziwacznie poprzebierane. Były różne warsztaty-rękodzieło, coś kulinarnego, każda po rejestracji  wypełnieniu ankiety otrzymywała plecaczek z gadżetami. W mieście pełno było plakatów opisujących wydarzenie. Szkoda tylko że były po niderlandzku. Mimo najszczerszych chęci nie zdołaliśmy rozszyfrować o co chodziło.
Mieszczańskie kamieniczki

a miałam
się nie dziwić
strojom...
znalazło się i miejsce na secesję- siedziba partii socjalistycznej



Gandawa jest bardzo starym miastem. Mimo remontów czuć ten średniowieczny klimat. Nad miastem górują XIII wieczne wieże katedry św. Bawona, kościoła św. Mikołaja, ratusza i zamku. Zwarta zabudowa miasta położonego nad malowniczymi kanałami, wszędzie cegła i kamień. Atmosfera do nakręcenia historycznego filmu.
O Gandawie wiedziałam tylko tyle że jest tutaj "Ołtarz Gandawski". Ołtarz, a właściwie malowidło "Adoracja Mistycznego Baranka" Jana van Eycka znajduje się w katedrze św. Bawona. Odżałowaliśmy słoną opłatę za wstęp i obejrzeliśmy dzieło. Gdyby nie reprodukcja w bocznej kaplicy i audio-słuchawka z opisem poszczególnych scen byłabym delikatnie mówiąc zawiedziona. Ołtarz jest bowiem ukryty w  bocznej kaplicy, zaskakująco mały, 5 metrów za grubą pancerną pewnie szybą. Nie wiem czy tylko ja tak mam, że często wielkie i sławne dzieła w rzeczywistości nieco rozczarowują? Czy to kwestia wyobrażeń jakie człowiek sobie robi? Ogląda potem takie "Słoneczniki" Van Gogha i jakoś nie pada przed nimi na kolana. Lubię sztukę, ale chyba za dużo się nachodziłam na wykłady z malarstwa i mam spartaczoną wyobraźnię. Cóż Ołtarz widzieliśmy, opisów wysłuchaliśmy, katedrę zwiedziliśmy.
wnętrze katedry
Adoracja Baranka Jana Van Eycka
Zamek Gravensteen
 
W zamku

duszek

Górujące nad Gandawą stare wieże i nowoczesne żurawie
-widok z tarasu zamkowego
Potem czailiśmy się na wejście na wieżę, ale jak to podczas naszej wycieczki do Belgii bywało-kasę przeliczylismy na piwka i postanowiliśmy podegustować nowe smaki,a  nie płacić za wspinanie po schodach.
Nie odżałowaliśmy tylko wejścia do zamku Gravensteen. Wielki, pieczołowicie odrestaurowany. Zwiedzanie ułatwia ponumerowana i opisana ścieżka wiodąca poprzez lochy, sale rycerskie, spichlerze, aż na szczyty zamkowych blanek. Dodatkowo nie trzeba płacić za fotografowanie. Po prostu poezja. W zamku udaliśmy się na poszukiwanie duchów. Jako, że nie chciały się pokazać, a zdjęcia przywieźć trzeba... postanowiliśmy sami je poudawać. Nie ma to jak długi czas naświetlania w aparacie:) Mam tylko nadzieję, że nie było tam nigdzie kamer, bo trójka turystów porzucająca rzeczy i pląsająca w niezidentyfikowanym "tańcu" musiała wyglądać nieco dziwacznie...
Krótki deszczyk nie przeszkodził nam w zwiedzaniu. Szybko wyszło zresztą słońce. Zasiedliśmy w knajpce z pięknym widokiem nad kanałem i na koniec wycieczki degustowaliśmy pyszne piwa oglądając przepływające motorówki pełne turystów.
Kościół św. Mikołaja

Katedra św. Bawona i wieża Belfort

Brak komentarzy: