Tytułem wstępu

Niniejszym wyciągam "trupa z szafy" jakim był ten blog. Utworzony jakiś czas temu, ale skoro już go mam to po co ma się marnować:)
Nie będę pisać w jakim celu pierwotnie blog powstał, ważne to co tu i teraz. A teraz trochę się dzieje. Są podróże, których nie chcę zapomnieć. Są zdjęcia które chcę pokazać.

wtorek, 1 listopada 2011

październikowy Wrocław


Stało się. Po kilku nieudanych próbach udało nam się z Miśkiem wybrać do mojego ulubionego polskiego miasta. Podejść do wyjazdu do Wrocławia mieliśmy już sporo, zawsze był problem z noclegiem. Nie wiem czy  to z powodu studentów czy natłoku niskobudżetowych hoteli, ale zazwyczaj w weekendy mieli komplet. Tym razem nam się poszczęściło. W Royal Hostel znalazł się dla nas przytulny pokoik. Co prawda upatrzony przez nas wcześniej apartament z łazienką był zajęty, ale ten który przypadł nam w udziale wcale nie był gorszy. A z balkonu o tej porze roku pewnie i tak nie byłoby pożytku. W każdym razie uszczęśliwieni 21 października pojechaliśmy. 
PKP to jakaś jedna wielka masakra. 
Aż szkoda słów by to opisać, ale się poświęcę. Pech chciał, że oba dworce- w Katowicach i Wrocławiu w remoncie. Czytaj panuje totalna rozpierducha. I o ile w Katowicach nie było problemu z odjazdem- we Wrocławiu rozegrały się dantejskie sceny. Ale o tym później. W każdym razie w okienku zastępującym kasę w Katowicach kupiłam bilet. Jakie szczęście że gość przede mną dostał burę, że wcześniej nie zakomunikował chęci płacenia kartą. Niech sobie faceci mówią co chcę (patrz "Baby są jakieś inne"), ale czasem lepiej nie nosić przy sobie większej gotówki i lepiej płacić kartą. Zwłaszcza na dworcach, gdzie -wiadomo- złodziei nie brakuje. W dzisiejszych czasach poziom obsługi na kolei przypomina ten z peerelowskiego "Misia" i aby zapłacić kartą trzeba to powiedzieć wcześniej, zanim paniusia w okienku zacznie wystukiwać. Cóż może mają jakiś specjalny system. Nie wiem.  W każdym razie pani się nagadała, ale kolesiowi pozwoliła zapłacić. Inna sprawa to spółki, jakie się obecnie potworzyły na kolei. Nie ma to tamto-zakupić bilet na poszczególnego przewoźnika można tylko w osobnych, specjalnych miejscach-nie ma że jedna kasa wszystkich obsłuży. Toż to trzeci świat. Pominę niedogodności z zimnem i brakiem rozsądnej poczekalni-w końcu remont jest dla pasażerów i trzeba na chłodzie swoje odcierpieć. Ale punktualność kolei? Już w tym temacie napisano chyba wszystko. Nasz pociąg się do Katowic co prawda nie spóźnił. Ale jazda do Wrocławia zamiast regulaminowych 3 godzin zajęła nam prawie 4... Cóż nie ma to jak dodatkowa atrakcja w postaci stania w szczerym polu. Wszystko byłoby ok, gdyby nie ręczna klimatyzacja jaką próbowali kilkakrotnie wprowadzać pasażerowie siedzący zapewne na grzejnikach- co skutkowało momentalnym wychładzaniem całego wagonu. Co z tego że im w tyłek grzeje, jak inni marzną? Gdzie te klimatyzowane, czyste wagony, gdzie nawiew dla każdego z osobna, lampka do czytania , wifi i kontakt do laptopa?
W Skandynawii. I tak pewnie jeszcze przez najbliższe półwiecze będzie.
To znaczy oni pewnie pójdą dalej do przodu,bo  na naszej kolei zatrzymał się socjalizm...
Nic, dzięki filmom na odtwarzaczu jakoś przebrnęłam przez podróż. Jeszcze tylko trasa z dworca na miejsce. Moja nieśmiertelna walizka za całe 20 zł z marketu jest super, tylko dlaczego na miejskim bruku tak hałasuje??Umarłego by pobudziła. 
W hostelu okazało się że mamy świetny widok z okna na ulicę Kazimierza Wielkiego. Manhattan to nie był, ale BiG City Nights były. I bardzo nam się ten klimat podobał. Kursujące samochody i tramwaje mają swój urok, ale nie w nocy. Ja do lekko śpiących nie należę, ale każdy przejazd większego pojazdu, czy tramwaju budził mnie w nocy i myślałam, że to trzęsienie ziemi... Dobrze, że w weekendy i w nocy kursują trochę rzadziej, bo bym w ogóle nie pospała. A Misiek? Jamu to nic nie przeszkadza! W Czocha kiedyś ja w nocy spać nie mogłam i nasłuchiwałam duchów, teraz powtórka z rozrywki hihi.
Z narzekania to by było na tyle. Nie, jeszcze kwestia powrotu. Niezastąpione PKP dostarczyło nam rozrywki w postaci biegania po peronach na remontowanym dworcu. Inny peron podają w kasie, inny na tablicy, gdy biegniemy na peron który został wyświetlony okazuje się, że tam inny pociąg skończył bieg, a pani przez megafon radośnie oznajmia, że nasz pociąg wjeżdża na zupełnie inny peron. Nie ma to jak dżogging z tobołami lawirując między innymi pasażerami. Cud miód i orzeszki. Bez PKP byłoby tak nudno. Cóż trzeba nam  przecierpieć remonty- w końcu ma być lepiej prawda?
Miałam inwencję i tak na drogę napiekłam "skunksów"

w drodze na Plac Solny

 
 
czasem szerokiego kąta brak...
Rynek z Mostka Pokutnic

Magiczny Mostek Pokutnic

Jeden z małych symboli Wrocławia

We Wrocławiu nie brakuje "pamiątek"


Ostrów Tumski


Most Tumski


Kościół św.Krzyża

Panorama z Katedry na Ostrowie Tumskim

Sky Tower góruje


W Parku spotkaliśmy jeża



 
 
 
Ogółem wyjazd zaliczam do udanych-mimo zimna naspacerowaliśmy się już pierwszego wieczoru-raz by sobie pochodzić, dwa by znaleźć knajpę... Wylądowaliśmy w końcu na piwie w jakiejś hinduskiej-o mały włosa byśmy i zjedli jakieś ichniejsze żarło, ale pora kolacji dawno już minęła więc sobie darujemy. W sobotę korzystamy z uroków hostelu i jemy pyszne śniadanko z widokiem. Dreptaliśmy od placu Solnego, do kościoła św. Marii Magdaleny, gdzie wdrapaliśmy się na Mostek Pokutnic. Co prawda pogoda piękna, ale dwie wieże zasłaniają widoki, przez co decyzja zapadła -trzeba jeszcze na jakąś wieżę wejść (Tym razem mi się upiecze-na wieżę Katedry na którą się zdecydowaliśmy wiedzie winda:)). Skoro klamka zapadła udaliśmy się  na mój ulubiony Ostrów Tumski. Tu nic się nie zmieniło. Niezmiennie wkurzające wycieczki niemieckich emerytów, ale i cisza i zupełna odmiana po pełnym życia centrum. Standardowo kościół św. Krzyża zamknięty. Weszliśmy sobie więc do Katedry, gdzie Misiek został sprowadzony na ziemię-wcale nie jest taka gotycka na jaką wygląda- prawie 70% to powojenna odbudowa. Ale swój urok ma. Tak sobie opowiadając ciekawostki o Ostrowie obejrzeliśmy znów miasto z góry.Jeszcze tylko obiad w niezastąpionym Sfinksie i mały szoppping i wyjazd można zaliczyć do udanych.

poniedziałek, 3 października 2011

Dzień rzeźb-od średniowiecznej sztuki sakralnej, przez figury Orloja, po surrealizm na ulicach Pragi

Widoki z Wieży Prochowej na Stare Miasto
 Praga jest różnorodna. Chyba każde duże miasto ma dzielnice o różnym klimacie. Tutaj różnorodność mieliśmy okazję poznać pod kątem atrakcji jakie dla nas przygotowała. Ostatni dzień zwiedzania był bardzo intensywny. Zresztą jak każdy, ale gdy oglądam zdjęcia to ten wydaje mi się wyjątkowo bogaty w atrakcje. I jak Misiek miał dzień wcześniej kryzys-odmówił dalszego plątania się po uliczkach, podczas gdy ja byłam wciąż nienasycona, tak tego dnia ja padłam. Ale o tym później. 
Zwiedzanie zaczęliśmy od kolejnej wieży. Tym razem padło na Wieżę Prochową na starym mieście. W końcu z zachodniej strony jeszcze starówki nie obfotografowaliśmy... I to wszystko przez tę Prague Card... oj gdybym to ja wiedziała ile wspinaczki nas czeka...
Cóż widoki z góry były naprawdę ciekawe. Tym razem najlepiej było widać Obecni Dum, wielkie centra handlowe Kotva i Palladium oraz nieśmiertelny Rynek i Hradczany w tle. Nie pamiętam już czy do następnego miejsca które nas interesowało dotarliśmy metrem czy pieszo. W każdym razie nie omieszkaliśmy ominąć najstarszej gotyckiej świątyni w Pradze- XII wiecznego klasztoru św. Agnieszki. A to ze względu na mieszczące się w klasztornych murach niezwykłe muzeum. Miejsce to jest chyba omijane przez większość wycieczek, gdyż tłumów nie było. Powiedziałaby nawet że panowała tam błoga cisza, jakże pasująca do niezwykłego miejsca. Z wyposażenia klasztornych wnętrz niewiele zostało. Za to kolekcja rzeźby i ikon była zachwycająca. Niestety mój kręgosłup powiedział dość. Miśka wyposażyłam w aparat i pokontemplowałam z bliska na wygodnej kanapie jeden z tryptyków. Lubię malarstwo, ale średniowieczna sztuka sakralna mnie wykończyła.
Klasztor św. Agnieszki
Puste sale klasztorne
 

wczesnośredniowieczna Madonna
Kto pamięta Madonnę wygiętą w kształt litery "S" z zajęć z Panią K.?
Po mozolnym zwiedzaniu Klasztornych skarbów poczłapaliśmy na Rynek. Czekała tam na nas nie lada atrakcja. Jak myślicie co? Wieża! Tym razem chwalić technikę- wieża w Ratuszu wyposażona była w windę. Oj jak dobrze. Pewnie bym się poddała na tej ostatniej praskiej wspinaczce. Odstałam swoje w kolejce i wjechałam na górę. Żeby nie było- Łukasz ambitnie wszedł piechotą:)

futurystyczny szyb windy na Wieżę Ratuszową

na szczycie

Z Wieży Ratusza ludzie na rynku wyglądają jak mrówki
A na dole czekała na nas niespodzianka-scena na wieczorny koncert i stragany
Katedra Matki Boskiej przed Tynem
stragany oferowały różne pyszności i oczywiście piwo
 Gdy zjechaliśmy z wieży ratuszowej zapisaliśmy się na zwiedzanie samego Ratusza. Tutaj też większość wycieczek nie dociera. Skupiaja się tylko na figurkach Orloja. My tez je nie raz widzieliśmy, ale tym razem mieliśmy okazję oglądać je...z drugiej strony. Ale od początku. Zapisaliśmy się na najbliższe wolne zwiedzanie- a że było do wyboru po holendersku lub niemiecku...sami rozumiecie. Taki wybór to nie wybór. Padło na niemiecki. Na szczęście przemiła pani przewodniczka miała sentyment do Polaków i z racji na krótki czas w którym musiała się wyrobić-częściowo opowiadała dla nas mieszaniną czesko-angielską. Śmiesznie było. I tak zwiedzanie Ratusza wspominam niezwykle miło. Obejrzeliśmy paradne sale i inne atrakcje typowe dla ratusza. Następnie Pani w okolicy pełnej godziny zaprowadziła nas pod figury Orloja. Nakazała bezwzględną ciszę. Myślę że było to niepotrzebne-widok był fascynujący, zapierał dech chyba bardziej niż z zewnątrz. Co uderzało najbardziej-to wielkość figur. Z zewnątrz wydają się malutkie, natomiast mają, tak mi się wydaje dobre ponad metr wysokości. Więcej o Orloju tutaj.
figury Orloja

Wnętrze Ratusza
 Jednak nie Orloj i jego figury były największą atrakcją zwiedzania Ratusza. Okazało się że głęboko pod ziemią kryją się wielkie podziemia. W porównaniu do zgiełku pełnego turystów rynku tutaj jest zadziwiająco cicho. Panuje tu też stała temperatura niezależnie od pory roku. Nie wiem już jak głęboko zeszliśmy ani jak daleko się rozciągają, ale są świetne i naprawdę godne polecenia.
Podziemia pod Ratuszem-zdaje się że załapał się nawet duch...


a na Rynku piknik

Kościół NMP przed Tynem- w tle piękne niebo-nie mogłam się powstrzymać:)


   
fotografowania kamieniczek nigdy dość
Surrealistyczna rzeźba Anny Chromy Il Commendatore


 Po zwiedzeniu Ratusza poszwędaliśmy się jeszcze po Starówce, nabrzeży Wełtawy, pożegnaliśmy się z Mostem Karola. Dotarliśmy na Hradczany


Na Hradczanach odkryliśmy niezwykłe ogrody

Oaza spokoju w wielkim mieście
Na Hradczanach zastał nas pierwszy tego dnia deszcz, nie ma to jak burza na zamku
Hradczany po deszczu

Ostatni zachód słońca nad Hradczanami

A na zakończenie pobytu załapaliśmy się na spory koncert na Rynku Staromiejskim. Nie wiem co to za kapela, ale miło (choć w deszczu) się słuchało. Tak na pożegnanie z Pragą.