Tytułem wstępu

Niniejszym wyciągam "trupa z szafy" jakim był ten blog. Utworzony jakiś czas temu, ale skoro już go mam to po co ma się marnować:)
Nie będę pisać w jakim celu pierwotnie blog powstał, ważne to co tu i teraz. A teraz trochę się dzieje. Są podróże, których nie chcę zapomnieć. Są zdjęcia które chcę pokazać.

niedziela, 31 lipca 2011

Mówiąc Antwerpia-myślę diamenty!!!

coś dla kobiet...niektóre mają bagatela 18 karatów

Nasza przygoda w Belgii zbliża się wielkimi krokami ku końcowi. Na deser pobytu zostawiliśmy sobie wizytę w Antwerpii. Tym razem znów towarzyszyła nam Basia. W komplecie więc pojechaliśmy do miasta, które kojarzy mi się w pierwszej kolejności z diamentami. No może także z Rubensem. Nie można zapomnieć, że zaraz po Rotterdamie to największy w  Europie port morski. Jest to również stolica Belgijskiej mody, kultury (są tu dwa uniwersytety i liczne muzea) i bodajże największe w Belgii skupisko polaków. Tu Łukasz założył swój pierwszy w życiu mały harem, ale o tym za chwilę...
Już pociąg zapowiadał, że podróż
przebiegać będzie luksusowo

dworzec naprawdę zapiera dech w piersiach

wielopiętrow hale i perony
wszystko nakryte ażurową konstrukcją


z zewnątrz też budzi zachwyt
Do Antwerpii dojechaliśmy pociągiem. Już sama podróż dostarczyła zupełnie innych widoków niż wczorajsze zwiedzanie Namur. Niderlandzkojęzyczna Flandria jest jakby czyściejsza, bardziej uporządkowana, niż francuskojęzyczna Walonia. Może to jednak tylko moje subiektywne odczucia?W każdym razie Antwerpia zachwyciła mnie od pierwszego wejrzenia. Dosłownie od pierwszego, bo dworzec kolejowy, począwszy od peronów, poprzez hol aż do fasady, jest przepiękny. To najładniejszy dworzec jaki do tej pory widziałam. I to nie tylko w Belgii. W ogóle!

Przed muzeum diamentów
Zwiedzanie miasta zaczęliśmy a jakże-od diamentów. A ściślej od muzeum diamentów. Znajduje się w okolicy dworca, z trafieniem więc nie mieliśmy najmniejszych problemów. Mieści się w kilkupiętrowej kamienicy, a procedury bezpieczeństwa niczym w filmach z Bondem. Na parterze kazali pochować do szafek wszystkie rzeczy, od kurtek, poprzez torby na telefonach skończywszy. Obowiązuje bezwzględny zakaz robienia zdjęć. Zaprowadzili nas do naszpikowanej kamerami windy, która przeniosła w świat diamentów. W sumie najbardziej szkoda zakazu zabierania aparatu, którego nie zamierzaliśmy łamać. Wprawdzie Miśka aparat zmieściłby się w kieszeni koszuli, ale licho wie czy byśmy go odzyskali gdyby nas przyłapali. Samo muzeum składa się z kilkunastu pomieszczeń prezentujących drogę jaką diamenty muszą przebyć od wydobycia poprzez szlifiernie, targi, do salonów z biżuterią. Pokazane są zarówno metody wydobycia, obróbki, jak i szerokie wykorzystanie diamentów w przemyśle. Muzeum jest interaktywne, instalacje i quizy pozwalają aktywnie zwiedzać. Nawet jak czegoś nie potrafiliśmy dobrze zrozumieć po angielsku jedna z dwóch strażniczek w pomieszczeniu okazała się polką, która z chęcią wytłumaczyła działanie urządzeń. Zwiedzanie było więc czystą przyjemnością. Na początku techniczne aspekty bardziej interesowały Łukasza, ale później i przyszła pora na coś dla kobiet:) Cuda i cudeńka z diamentów, najbardziej lśniące na świecie kamienie. Coś w tym jest że kobiety kochają diamenty. I ja się do nich nieskromnie mówiąc zaliczam-Misiek pamiętaj o tym:).
 
nie ma lepszego miejsca na piwo, niż główna aleja handlowa miasta
Antwerpia-mekką mody Barbie?

Jack, czy Jack?
wszyscy jak na dłoni


Po opuszczeniu dzielnicy żydowskiej pełnej sklepów jubilerskich do których oczy aż same uciekały, deptakiem dotarliśmy do placu Wapper. Przy deptaku mnóstwo sklepów z odzieżą, Antwerpia jest belgijską mekką projektantów mody i to tutaj, a nie w Brukseli ubierają się co modniejsi Belgowie i Belgijki. Przy placu Wapper mieści się coś co nas tutaj między innymi ściągnęło-dom Rubensa-Rubenshuis. Wielki mistrz baroku flamandzkiego tutaj się urodził, mieszkał i pracował. My tradycyjnie obejrzeliśmy sklep w nowoczesnym pawilonie postawionym naprzeciw domu malarza. Zdecydowaliśmy dziś nie wchodzić do środka, tylko pójść do Muzeum Sztuk Pięknych, w końcu wypadałoby zwiedzić jakieś muzeum poświęcone malarstwu niderlandzkiemu. Może to był błąd? Bo Koninklijk Museum voor Schone Kunsten dokąd poszliśmy miało w dziwny sposób ułożoną ekspozycję, nie malarzami, czy epokami, ale tematycznie, w sposób jak dla mnie nie uporządkowany i niezrozumiały. Wyszłam z lekkim niedosytem. Chyba malarstwo niderlandzkie nie jest mi pisane...

Dom Rubensa
a przed nim-nowoczesny szklany pawilon z kasą biletową, sklepem i toaletami
Jak już mieliśmy dosyć muzeum nabrzeżem ruszyliśmy z powrotem w kierunku starówki. W porywistym wietrze znad Skaldy urządziliśmy sobie piknik na "promenadzie". Degustacja pysznych belgijskich piw zrekompensowała chłodny wiatr. Nie byliśmy ubrani na takie temperatury, więc prędko wróciliśmy na ulicę. Dotarliśmy do zamku Het Steen oraz Muzeum Morskiego, do którego również weszliśmy. 
ważny element pikniku nad wodą

czego tu nie ma-brzoskwinia, malina, wiśnia, karmel...

w Muzeum Morskim


ni pies, ni wydra...

Zamek Het Steen

Basia niewzruszona pogodą na molo

Zahaczyliśmy również o dziwny budynek, wyglądający jak plaster... boczku. To Vleeshuis-siedziba cechu rzeźników, obecnie muzeum historii miasta i instrumentów muzycznych. Tak sobie spacerując dotarliśmy do Grote Markt z renesansowym ratuszem i katedrą Najświętszej Maryi Panny. W katedrze mieści się wystawa dzieł Rubensa, niestety płatna i już zamknięta. 
sesja przed Vleeshuis

Ratusz na Grote Markt

Katedra

uliczki starówki
na wypadek nagłej fali upałów




W Antwerpii wstąpiliśmy na pyszne Belgijskie frytki, a potem zachęcił nas ciekawy zapach dochodzący z jednej z knajpek. Okazała się typowo arabską kawiarnią z sziszą jako główną atrakcją. Nie wiem co nas natchnęło, ale weszliśmy. Łukasz czuł się dumny sam z czterema dziewczynami-niczym właściciel małego haremu. Hmm było ciekawie:) Ale ku naszemu utrapieniu fajka którą zamówiliśmy jakoś długo nie chciała się wypalić, a zasiadający w knajpie sami arabscy faceci jakś dziwnie na nas patrzyli... 

 



Nie wiem co nam wsypali do tytoniu, ale wracając do dworca poczuliśmy się niezwykle kreatywni i dostarczyliśmy nie lada rozrywki panom Pompierom fotografując się w lustrze na skrzyżowaniu ulic...