Tytułem wstępu

Niniejszym wyciągam "trupa z szafy" jakim był ten blog. Utworzony jakiś czas temu, ale skoro już go mam to po co ma się marnować:)
Nie będę pisać w jakim celu pierwotnie blog powstał, ważne to co tu i teraz. A teraz trochę się dzieje. Są podróże, których nie chcę zapomnieć. Są zdjęcia które chcę pokazać.

wtorek, 24 stycznia 2012

Cóż że ze Szwecji- jak to tak bez firanek w oknach???

Szwedzki design w wersji minimalistycznej

Cóż, trzy lata musiały minąć żebym opisała wyprawę do Szwecji i Danii. Wyprawa to może dużo powiedziane, raczej wycieczka. W każdym razie wyjazd zorganizowany ot tak sobie... Po prostu jest to efekt sympatii do szwedzkiego kryminału, Wallandera w szczególności. Od początku. Siedziałyśmy kiedyś z Kasią w domu i padło hasło że gdzieś byśmy sobie pojechały. No to może Szwecja? Był co prawda dylemat czy Sztokholm, czy raczej południe. Ale Skania i Ystad zwyciężyły:) Myślę że był to dobry wybór. Zawsze do Sztokholmu można będzie jeszcze wrócić. Nie zając. 
Wizzair zachęcił nas biletami po 19 zł do Malme. Co prawda po dodaniu bagażu i opłat wyszło trochę więcej, ale i tak do zaakceptowania. Jak zwykle traumą dla mnie był bagaż. Z założenia wzięłyśmy rejestrowany. W końcu to październik. Nastawiłyśmy się na zimno, wiatr, prawie arktyczne warunki, a co zastałyśmy? O tym później. W każdym razie moja walizka ni w pięć ni w dziewięć się nadaje do samolotu, do podręcznego o 3 cm za wysoka, do rejestrowanego kapkę za mała. Nic tylko się powiesić. No przynajmniej jest czerwona i z zieloną rozpoznawczą husteczką wyglądała komicznie, ale nikt jej przynajmniej nie zaiwanił na lotnisku. W ogóle do tej Szwecji jechałyśmy pełne obaw. Niby cywilizowany kraj, ale czytając Mankella można mieć niepochlebne wyobrażenia. Co innego opinie które zbierałam z forów itp. tam kraj wydał się absurdalnie bezpieczny. Nam nic złego się nie przydarzyło. Więcej, spotkałyśmy się z wielką życzliwością i wyrazami sympatii. Oby więcej takiego miłego przyjęcia. Ale do rzeczy.
 Wylot miałyśmy wieczorem, na miejscu byłyśmy po 21, co dało nam jakieś pół godziny zapasu na złapanie bagażu i ostatniego autobusu do centrum Malme. Cóż urok lowcoastowych lotnisk... Bez najmniejszego problemu trafiłyśmy na właściwy autokar, a tam okazało się, że nie można płacić naszym kartami. Cóż więc Kasia została na straży bagaży i miejsc w busie, a ja pędem szukać punktu zakupu biletów. Kurcze szczęście jakieś miałyśmy, że się udało i miły pan kierowca dostarczył nas do centrum. Nawet powiedział kiedy mamy wysiąść. Szkoda tylko że podróż odbyła się nocą i pierwszy kontakt ze Skanią ograniczył się do świateł autostrady. Wysiadłyśmy na Trójkącie, skąd mijając Hiltona w parę minut kierowane po części instynktem, a po części moimi wykutymi na pamięć mapami, trafiłyśmy do Malmo City Hostel. Tam domofon i jaja z windą, która w końcu zawiozła nas na piętro, do miłej Pani w recepcji. Tu zaczęłam kochać Szwedów za ich znajomość angielskiego. Jakie to dziwne, że w ciągu tych kilku dni można poczuć się gdzieś jak w domu. Co prawda najpierw człowiek miał wrażenie że jest w wielkim składzie Ikei, ale szybko przywykłam do szwedzkiego minimalizmu. Wszędzie czyściutko i domowo. Nie ma że byle jak wyposażono. Dekoracje jak w hotelu, w pełni wyposażona kuchnia. Czyściutkie łazienki. Po prostu miodzio. Nawet wymóg posiadania własnej pościeli jakoś nas nie zniechęcił (no i pojechałyśmy do tej Szwecji z poszewkami w walizce:) Co chwila uderzała jakaś taka inność. Do dziś się nie mogę przyzwyczaić do szwedzkiego nawyku nie zasłaniania okien. W hostelu na oknach wisiały komunikaty, że zasłony służą wyłącznie dekoracji, na szczęście pewnie dla takich jak my były jeszcze żaluzje. Z kolei jak szłyśmy ulicą oko aż samo rzucało się by patrzeć w okna:) Szwedzi mają inną kulturę, nie czują potrzeby zasłaniania, bo nikt w te okna nie zagląda. Tak na koniec dodam, że nocą wybrałyśmy się jeszcze do centrum, dotarłyśmy do Stortoget (Rynek) i na tętniący życiem Lilla Torg. No i przeżyłyśmy chwile zwątpienia, gdy okazało się, że nie dość że mamy mało miejsca w bagażu, to Kasia bez potrzeby taszczyła wielką lustrzankę, ale bez ładowarki i akumulatora... Cóż jakoś musiałyśmy się obejść jedną:) A aparacik sobie kawałek świata zwiedził. W zamknięty w etui.
Kuchnia której nie powstydziłabym się w domu
Jadalnia

Do centrum kawałek, więc na razie cisza i spokój na ulicach. A jest 11 w nocy i jakoś przestępców się nie boimy

Victoria Theatern

Ze Szwecji przywiozłam kolekcję zdjęć pięknych wystaw

Skandynawski design to nie tylko Ikea!

Mnóstwo sklepów wnętrzarskich. Szkoda że u nas ze szwedzkiego wzornictwa można mieć tylko jednakowe meble rodem z Ikei

A w centrum życie tętni. Powyżej orkiestra oraz eleganccy panowie w drodze z opery

Nie wiem z jakiej okazji, ale lampy "ubrane" były na różowo