coś dla kobiet...niektóre mają bagatela 18 karatów |
Nasza przygoda w Belgii zbliża się wielkimi krokami ku końcowi. Na deser pobytu zostawiliśmy sobie wizytę w Antwerpii. Tym razem znów towarzyszyła nam Basia. W komplecie więc pojechaliśmy do miasta, które kojarzy mi się w pierwszej kolejności z diamentami. No może także z Rubensem. Nie można zapomnieć, że zaraz po Rotterdamie to największy w Europie port morski. Jest to również stolica Belgijskiej mody, kultury (są tu dwa uniwersytety i liczne muzea) i bodajże największe w Belgii skupisko polaków. Tu Łukasz założył swój pierwszy w życiu mały harem, ale o tym za chwilę...
Już pociąg zapowiadał, że podróż przebiegać będzie luksusowo |
dworzec naprawdę zapiera dech w piersiach |
wielopiętrow hale i perony |
wszystko nakryte ażurową konstrukcją |
z zewnątrz też budzi zachwyt |
Przed muzeum diamentów |
nie ma lepszego miejsca na piwo, niż główna aleja handlowa miasta |
Antwerpia-mekką mody Barbie? |
Jack, czy Jack? |
wszyscy jak na dłoni |
Po opuszczeniu dzielnicy żydowskiej pełnej sklepów jubilerskich do których oczy aż same uciekały, deptakiem dotarliśmy do placu Wapper. Przy deptaku mnóstwo sklepów z odzieżą, Antwerpia jest belgijską mekką projektantów mody i to tutaj, a nie w Brukseli ubierają się co modniejsi Belgowie i Belgijki. Przy placu Wapper mieści się coś co nas tutaj między innymi ściągnęło-dom Rubensa-Rubenshuis. Wielki mistrz baroku flamandzkiego tutaj się urodził, mieszkał i pracował. My tradycyjnie obejrzeliśmy sklep w nowoczesnym pawilonie postawionym naprzeciw domu malarza. Zdecydowaliśmy dziś nie wchodzić do środka, tylko pójść do Muzeum Sztuk Pięknych, w końcu wypadałoby zwiedzić jakieś muzeum poświęcone malarstwu niderlandzkiemu. Może to był błąd? Bo Koninklijk Museum voor Schone Kunsten dokąd poszliśmy miało w dziwny sposób ułożoną ekspozycję, nie malarzami, czy epokami, ale tematycznie, w sposób jak dla mnie nie uporządkowany i niezrozumiały. Wyszłam z lekkim niedosytem. Chyba malarstwo niderlandzkie nie jest mi pisane...
Dom Rubensa |
a przed nim-nowoczesny szklany pawilon z kasą biletową, sklepem i toaletami |
ważny element pikniku nad wodą |
czego tu nie ma-brzoskwinia, malina, wiśnia, karmel... |
w Muzeum Morskim |
ni pies, ni wydra... |
Zamek Het Steen |
Basia niewzruszona pogodą na molo |
Zahaczyliśmy również o dziwny budynek, wyglądający jak plaster... boczku. To Vleeshuis-siedziba cechu rzeźników, obecnie muzeum historii miasta i instrumentów muzycznych. Tak sobie spacerując dotarliśmy do Grote Markt z renesansowym ratuszem i katedrą Najświętszej Maryi Panny. W katedrze mieści się wystawa dzieł Rubensa, niestety płatna i już zamknięta.
sesja przed Vleeshuis |
Ratusz na Grote Markt |
Katedra |
uliczki starówki |
na wypadek nagłej fali upałów |
W Antwerpii wstąpiliśmy na pyszne Belgijskie frytki, a potem zachęcił nas ciekawy zapach dochodzący z jednej z knajpek. Okazała się typowo arabską kawiarnią z sziszą jako główną atrakcją. Nie wiem co nas natchnęło, ale weszliśmy. Łukasz czuł się dumny sam z czterema dziewczynami-niczym właściciel małego haremu. Hmm było ciekawie:) Ale ku naszemu utrapieniu fajka którą zamówiliśmy jakoś długo nie chciała się wypalić, a zasiadający w knajpie sami arabscy faceci jakś dziwnie na nas patrzyli...
Nie wiem co nam wsypali do tytoniu, ale wracając do dworca poczuliśmy się niezwykle kreatywni i dostarczyliśmy nie lada rozrywki panom Pompierom fotografując się w lustrze na skrzyżowaniu ulic...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz